domu, do którego fakty czule należało drzewo; szpiegowała czy mógł ją ktokolwiek widzieć — miała może nadzieję, że ktoś ją zobaczy, teraz właśnie, kiedy wydawała się sobie taka ładna i taka świeża.
Poczem spuściła roletę, powróciła do lusterka i zaczęła upinać włosy. Gdy skończyła, stała przez długą chwilę, wpatrzona w starą bronzową spódnicę i bluzkę, wahając się zbrukać świeżo pozyskaną czystość. W końcu włożyła je na siebie i podniosła roletę. Słońce zaszło już za gruszę; kwiaty były teraz białe i niemal takie ciche, jak śnieg. Mała modelka wsunęła w usta drugi cukierek i, wyjąwszy z kieszeni wytartą skórzaną portmonetkę, zliczyła swój majątek; przekonawszy się widocznie, że ma tylko tyle pieniędzy, ile się spodziewała, westchnęła i wydobyła z głębi górnej szuflady stare ilustrowane czasopismo.
Usiadła na krawędzi łóżka i przewracała kartki, dopóki nie dotarła do pewnej stronicy, poczem opuściła pismo na kolana. Oczy jej wpatrzyły się w fotografję na lewym rogu — był to jeden z tych wizerunków pisarzy, jakie ukazują się przy nadarzonej sposobności w prasie. Pod wizerunkiem wydrukowane były wyrazy: „Pan Hilary Dallison“. I nagle z piersi małej modelki uleciało ciężkie westchnienie.
W pokoju zaczął się rozwłóczyć mrok; podmuch wiatru, który powstał, gdy słońce zaszło, zaniósł kilka kwiatów na szybę.
Hilary, zgodnie z sądem starego kamerdynera o jego wyglądzie, czuł się taki młody, że, zamiast udać się do domu, wsiadł w omnibus i pojechał do swego klubu, noszącego miano „Pióro i Atrament“, a to jedynie dlatego, że człowiek, który go założył nie mógł narazie znaleźć innej nazwy. Literat ten, wkrótce po otwarciu, wystąpił z klubu, powziąwszy do tej instytucji nagłą niechęć. Klub zdobył niejaki rozgłos, skutkiem złej kuchni a wszyscy członkowie żalili się, że ilekroć kto przyjdzie, zastanie zawsze kogoś znajomego. Mieścił się przy Dover Street. W przeciwieństwie do innych klubów, używany był głównie do wymiany myśli; przedsięwzięto też specjalne zarządzenia dla zabezpie-