Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/9

Ta strona została przepisana.

niósł się bunt na ten widok. Był martwy, beznadziejny, nieestetyczny.
„Co można uczynić“, myślała, dla kobiet podobnych do pani Hughs, które zawsze tak wyglądają? A ten biedny starzec! Nie powinnam była jednak kupować nowej sukni, ale Stefan już tej nie lubi“.
Skręciła z głównej ulicy w aleję, wolną od ruchu handlowego i zatrzymała się przed niskim, długim domem, na wpół ukrytym za drzewami ogrodu frontowego.
Była. to siedziba Hilarego Dallisona, brata jej męża a męża Bianki, jej siostry.
Naraz wpadła na osobliwy koncept, że dom podobny był do Hilarego. Miał powierzchowność ujmującą i nieśmiałą, w kolorze zaś był blady; brwi jego okien zarysowywały się raczej prosto, niż łukiem, a te głęboko osadzone oczy — okna — jakby witały gościnnie; rzadkie wąsy i brodę stanowiły pnącze, a ciemne plamy tu i owdzie były niby bruzdami i cieniami na obliczach ludzi, którzy zadużo rozmyślają.
Obok, oddzielnie zupełnie, jakkolwiek pasażem z domem połączona, stała pracownia a dokoła niej — otynkowanej na biało z malowidłami pawiego koloru i czamemi drzwiami dębowemi — unosiła się jakaś chłodna, zlekka odpychająca atmosfera, dostosowana do Bianki, która istotnie tu malowała. Zdawało się, że stoi, z oczami na dom skierowanemi, i broni się przeciw wszelkiem zbyt ścisłem współżyciu, jakgdyby nie mogła niczemu się oddać całkowicie. Cecylja, która często martwiła się stosunkiem siostry i szwagra, nagle odczuła jakie to otoczenie jest dostosowane i znamienne.
Ale, nieufając nagłym pomysłom, które, jak wiedziała z doświadczenia, mogły się stać bardzo dręczące. Cecylja podążyła śpiesznie do drzwi, płytami kamiennemi wyłożoną, ścieżką. Na werandzie leżała suczka, z rasy małych buldogów, koloru bursztynu, która podniosła na wchodzącą ślepie lśniące, jak agat, i zlekka kiwała prostym, jak postronek, ogonem; witała tak zazwyczaj każdego, gdyż, z każdem pokoleniem psy tej rasy nabierały mądrzejszych instynktów i jaśniejszej sierści, tak że w końcu utraciły wszystkie psom właściwe cnoty.
Mówiąc: „Miranda!“ pani Stefanowa Dallison usiłowała pogłaskać tę córkę domu. Ale mała buldoczka cofnęła się od pieszczoty i ona bowiem nie była przyzwyczajona do poufałości...