Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/95

Ta strona została przepisana.

szych drzwiach. Trzy siedziały na stopniach a dwie stały. Jedna z nich, młoda kobieta, o otwartej okrągłej twarzy, była w stanie poważnym, bliskim rozwiązania; druga, o twarzy małej, smagłej, o włosach siwych, barwy żelaza, rozwichrzonych, paliła fajkę. Z trzech siedzących, jedna, bardzo młoda, miała twarz taką szarawo-białą, jak brudna chusta, i podbite oko; druga, w odpiętej, podartej bluzce, karmiła niemowlę; trzecia w środku, na najwyższym stopniu, zwróciła twarz, noszącą piętno pijaństwa, ku sąsiadowi w oknie naprzeciwko, czerwonemi rękoma ujęła się pod boki, i wykrzykiwała wesoło plugastwa.
W sercu Tymjany zerwał się namiętny krzyk: „jakie to wstrętne! jakie wstrętne“ — skoro jednak nie śmiała tego wypowiedzieć, zacięła usta i odwróciła od tych kobiet, odczuwając z całą zgrozą młodej dziewczyny tę z własnej płci. Kobiety wpatrywały się w nią uparcie i można było w tych twarzach, stosownie do ich różnorodnego temperamentu, wyczytać zrazu tę samą nieokreśloną, baczną ciekawość, z jaką Tymjana im przyglądała się początkowo, potem tę samą skrytą niechęć i krytykę, jakgdyby i one odczuwały, że za sprawą dziewiczej czystości tej młodej dziewczyny, jej zarumienionych lic i niezbrukanej odzieży, one zostały przez własną płeć zdradzone. Pogardliwymi ruchami ust i postaci wyrażały niezachwianą wiarę w cnotę i prawo bytu własnego istnienia i w występek i bezprawie natrętnej obecności tej intruzki.
— Dajcie tę lalusię Billowi; już on nauczy tę... — brutalne przezwisko zginęło w wybuchu śmiechu.
Marcin wykrzywił usta.
— A tu wszystko na czerwono, — rzekł.
Lica Tymjany płonęły szkarłatem.
Na końcu ulicy Marcin przystanął przed sklepem.
— Wejdź tutaj, — rzekł, — zobaczysz jak wygląda miejsce, gdzie kupują żywność.
W drzwiach stał chudy bronzowy wyżeł, drobna, jasnowłosa kobieta z wysokiem, łysem czołem, z którego wsystkie włosy zgarnięte były w papierowe papiloty, i mała dziewczynki. dotknięta jakąś chorobą skórną.
Skinąwszy obojętnie głową, Marcin usunął je na bok. Sklep, miał dziesięć stóp kwadratowych objętości; wzdłuż dwóch ścian stały lady z miskami, pełnemi ciastek, kiełbasek, starych kości od szynek, cukierków miętowych i mydła do prania; był tam też chleb, margaryna, tłuszcz w garnkach, cukier i śledzie wędzone — mnóstwo śledzi wędzonych —