Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/96

Ta strona została przepisana.

suchary okrętowe i różne inne rzeczy. Na ścianie wisiało kilka nieżywych królików. Wszystko to stało bez przykrycia, tak, że wszelkie muchy, jakie były dokoła, obsiadły te przysmaki, żywiąc się socjalistycznym systemem.
Za ladą stała siedemnastoletnia dziewczyna i obsługiwała kobietę o wychudłej twarzy — trzymając silną brudną ręką ser, piłowała go na kawałki nożem. Na ladzie, obok sera siedział cicho kot.
Wszyscy dokoła patrzyli na młodą parę, która stała i czekała.
— Proszę najpierw skończyć z tym serem, — rzekł Marcin, — a potem dać mi buldegomów za trzy penny.
Dziewczyna gwałtownym wysiłkiem skończyła krajać ser. Kobieta o wychudłej twarzy, zabrała swój sprawunek, zakaszlała ponad nim i wyszła. Dziewczyna, która nie mogła oderwać oczu od Tymjany, wyjęła teraz buldegormy palcami ze słoika, bo się zlepiły, zawinęła je w kawałek gazety i podała Marcinowi. Młodzieniec, który przyglądał się temu obojętnie, trącił zlekka Tymjanę w łokieć. Stała dotychczas z oczyma spuszczonemi; teraz odwróciła się. Wyszli i Marcin podał buldegomy dziewczynce, dotkniętej chorobą skórną.
Uliczka zamieniała się odtąd na szeroką drogę, utworzoną przez małe niskie domki.
— A tu czarno, — rzekł Marcin; — na całej drodze... robotnicy przygodni, przestępcy, próżniaki, pijaki, suchotnicy. Spojrzyj na te twarze!
Tymjana posłusznie podniosła oczy. Na tej głównej drodze było inaczej niż na bocznej uliczce — tutaj zwracały się na młodą dziewczynę spojrzenia obojętne albo ponure, o ile wogóle zabłąkały się ku niej. W niektórych domach stały na parapetach okiennych doniczki z wynędzniałem! roślinami; w jednem oknie śpiewał kanarek. Z kolei, na skręcie, weszli w czarniejszą toń ludzkiej fali. Tutaj stały szopy, domy z wybitemi oknami, domy z oknami zaryglowanemi, sklepy ze smażonemi rybami, niskie szynkownie, domy bez drzwi. Mężczyźni przeważali tu liczebnie nad kobietami; pchali oni wózki pełne, albo nawet niepełne, gałganów lub też stali przed szynkowniami po trzech czy czterech, to gawędząc to kłócąc się; inni znów chodzili wolnym krokiem wzdłuż rynsztoków lub po bruku, jakgdyby chcąc sobie przypomnieć, czy też żyją istotnie. Od czasu do czasu przechodził młodzieniec o zaciętym gwałtownym wyrazie twarzy i, rozpaczliwym ruchem zniecierpliwienia pchał