Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/98

Ta strona została przepisana.

pókinie dotrzemy do Hound Street. W tej dzielnicy istnieją tylko sami Purcey’e dokoła.
Tymjana otrząsnęła się.
— Marcinie, pójdziemy jakąś drogą, gdzie jest trochę powietrza. Mam wrażenie, że jestem taka brudna!
Przycisnęła dłoń do piersi.
— Tu mamy taką drogę, — rzekł Marcin, Zwrócili się na lewo, w ulicę wysadzoną drzewami. Teraz kiedy mogła znów oddychać i rozglądać się dokołą, Tymjana podniosła głowę i wyprostowała ramiona.
— Marcinie, tu trzeba coś zrobić!
Młody lekarz nie odpowiedział; blada twarz jego zachowała zwykły, szyderczy, baczny wyraz. Z uśmiechem, na pół pogardliwym, przycisnął ramię Tymjany.

ROZDZIAŁ XV.
Druga pielgrzymka na Hound Street.

Przybywszy na Hound Street. Marcin Stone i jego towarzyszka udali się prosto do frontowego pokoju pani Hughs. Zastali ją przy praniu — rozwieszała właśnie przed skąpym ogniem część tej szczupłej ilości bielizny, jaka zbrudziła się w ciągu tygodnia. Ręce miała obnażone, twarz i oczy zaczerwienione; para, zmieszana z ługiem mydlanym, wywołała zapalenie powiek.
Przywiązane do materacyka ręcznikiem, siedziało niemowlę pod bagnetem ojca i olejodrukiem, wyobrażającym Narodziny Zbawiciela. W powietrzu unosił się zaduch, złożony z wyziewów dziecka, wilgotnych ścian, prania i smażonych śledzi. Młoda para usiadła na parapecie okna.
— Czy możemy otworzyć okno, pani Hughs? — spytała Tymjana. — A może to dziecku zaszkodzi?
— Nie, panienko.
— Co to pani ma na rękach? — zapytał Marcin.
Szwaczka okryła ręce bielizną, którą płukała w mydlinach i nie odpowiedziała.
— Proszę tego nie zasłaniać, tylko pokazać mi.
Pani Hughs wyciągnęła ręce; były w kostce opuchnięte i posiniaczone.
— Co to za zwierzę! — krzyknęła Tymjana.
Młody lekarz mruknął.