Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/106

Ta strona została przepisana.

— Ty każdego przenikasz nawylot! — rzekł Val ośmielony. — A jak ci się widzi ten Belgijczyk Profond?
— Zdaje mi się, że jest to bezmała „nieszkodliwe licho“.
Val wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Mnie się on wydaje, jak na przyjaciela rodziny, dość osobliwą figurą. Prawda, że nasza rodzina ma w sobie i tak różne osobliwości... Wuj Soames ożenił się z Francuzką, a twój ojciec z pierwszą żoną Soamesa. Nasi praojcowie w grobach by się przewrócili!
— Nietylko nasi, mój drogi.
— Ta maszyna — ozwał się nagle Val — już jest do niczego; utyka na tylne koła, gdy jedzie pod górę. Muszę ją puścić wolno na zboczu, jeżeli mam wogóle zdążyć jeszcze na ten pociąg.
Zamiłowanie w koniach nie pozwalało mu nigdy naprawdę sympatyzować z jazdą samochodem, a dawało się zauważyć, że Ford pod jego kierownictwem chodzi gorzej niż gdy nim kieruje Holly. Nakoniec dojechał do stacji, jeszcze w porę przed odejściem pociągu.
— Uważaj, gdy będziesz wracała do domu; ona jeszcze gotowa cię przewrócić. Dowidzenia, kochanie.
— Dowidzenia — zawołała Holly, przesyłując mu całusa dłonią.
Siedząc w pociągu, Val przez kwadrans wahał się pomiędzy myślami o Holly, porannem wydaniem gazety, widokiem słonecznego dnia i mętnem wspomnieniem Newmarket, aż nakoniec zagłębił się w zakamarkach małej, prostokątnej książeczki, pełnej imion, rodowodów, pni głównych, oraz notatek o budowie i zewnętrznych cechach koni. Forsytowska część jego natury już się zdecydowała przybrać określony typ krwi, tak iż dotąd udawało mu się poskramiać w sobie naturę Dartie’ch, rwącą się do szumnego lotu. Wróciwszy do Anglji, po