Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/114

Ta strona została przepisana.

póty nie odmieniała serca, póki celu swego nie osiągnęła... choć i to prawda, że była za młoda, by miała uświadamiać sobie, co będzie później. Poza tem dziecko to było „bardzo miłem maleństwem“, które, przy francuskim smaku i talencie ubierania się, odziedziczonym po matce, zdobywało sobie powszechną wziętość i uznanie; wszyscy oglądali się za Fleur — co podnosiło ją w oczach Winifredy, miłośniczki stylu i ułożenia, którego niedostatek tak ją boleśnie zraził do Montague’a Dartie.
Prowadząc rozmowę z Valem przy śniadaniu w poranek sobotni, Winifreda rozwiodła się dłużej nad sprawami rodzinnemi.
— Owa sprawa twojego teścia i ciotki Ireny, Valu, jest stara jak świat... Fleur nie powinna o tem nic wiedzieć... Wuj Soames jest szczególnie drażliwy na tym punkcie. Bądź zatem ostrożny.
— Taki Ale położenie jest piekielnie głupie... Młody brat przyrodni Holly przyjeżdża do nas na czas dłuższy, chcąc uczyć się „gospodarowania“. On już tam przyjechał...
— Och! — ozwała się Winifreda. — Toci komedja! I jakże się on prezentuje? — Raz go tylko widziałem, jeszcze w r. 1909, gdyśmy byli w Robin Hill. Był wtedy małym, wesołym brzdącem... chodził nago i malował się w niebieskie i żółte pasy.
— Wcale miły! — pomyślała Winifreda i dodała tonem pocieszającym: — W każdym razie Holly jest osobą rozsądną i będzie wiedziała, jak się do tego odnieść. Wujowi nic nie powiem; jeszczeby go to rozdrażniło. Bardzo się cieszę, że widzę cię znowu, mój drogi chłopaku, na moje stare lata!
— Stare lata! Phi! Jesteś młoda jak zawsze, mamo! Aha, czy ten Profond jest całkiem... tego?