Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/119

Ta strona została przepisana.

napisanie okupione być przez ojca musiało niejednym bolesnym skurczem serca:

„Moja Droga!
Sądzę, iż oboje — Ty i Val — będziecie mieli to w pamięci, że Jon nic nie wie o naszej historji rodzinnej. Matka i ja uważamy, iż jest on jeszcze na to za młody. Chłopak jest przemiły i jest jej oczkiem w głowie. Verbum sapientibus.
Twój kochający ojciec
J. F.“

Na tem kończyła się treść listu; jednakże wzbudził on w myślach Holly przykrą świadomość rychłego przyjazdu Fleur.
Po podwieczorku wywiązała się z danego sobie przyrzeczenia i poszła z Jonem na szczyt wzgórza. Na wapiennym wierszku, zarosłym ożyną i agrestem, przysiedli i rozpoczęli długą gawędę. Mlecze i wątrobniki niby rojem gwiazd usiały zielone zbocze; na niebie dzwoniły skowronki, drozdy poświstywały w krzewinach, a od czasu do czasu jakaś rybitwa lecąca w głąb lądu kołowała po niebie odcinając się śnieżną bielą na tle blednącego błękitu, na którym wschodzić właśnie począł nieśmiały księżyc. Zewsząd napływały rozkoszne wonie, jakgdyby jakieś niewidzialne stworzonka biegiem niezliczonycli stóp wytłaczały balsam ze ździebełek trawy.
Jon, który milczał od dłuższej chwili, ozwał się prawie znienacka:
— Powiadam ci, ta okolica jest urocza! Niema tu ani kawałka uprawnej ziemi! Przelot rybitwy i zberczenie owiec...
— Przelot rybitwy i zberczenie owiec!... Z ciebie poeta, mój drogi!