Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/129

Ta strona została przepisana.

jąc wciąż jeszcze biały kwiat we włosach — niby jakaś mousmé, — siedziała po turecku na swem łóżku i przy blasku świecy pisała co następuje:

„Najdroższa Cherry!
Zdaje mi się, że jestem zakochana. Usiadła mi ta miłość na karku, ale uczucie samo gnieździ się już niżej. On jest moim kuzynem — taki dzieciuch, starszy o jakie sześć miesięcy ode mnie, a młodszy o lat dziesięć. Chłopcy zawsze zakochują się w starszych, a dziewczęta w młodszych od siebie lub w statecznych mężczyznach, liczących sobie lat czterdzieści. Nie śmiej się, ale oczy jego są pełne wierności, jakiej dotąd nie widziałam w świecie; przytem jest wprost bosko milczący! Pierwsze nasze spotkanie było arcyromantyczne — w Londynie, pod Junoną Vospovitcha. Teraz on śpi w przyległym pokoju, a księżycowe światło leży na kwiatach jabłoni; jutro rano, nim ktokolwiek wstanie z łóżka, idziemy hajty! — w tutejszy kraj zaklęty! Pomiędzy jego rodziną i moją jest jakaś waśń familijna, która całą rzecz czyni naprawdę intrygującą. Tak! i być może, będę musiała używać wybiegów i przyjechać do Ciebie w odwiedziny — jeżeli tak, powodów łatwo się domyślisz! Mój ojciec nie chce, byśmy się z sobą znali, jednakże na to nie mogę nic poradzić. Życie jest krótkie! On ma prześliczną matkę, o pięknych srebrnych włosach, młodej twarzy i ciemnych oczach. Mieszkam u jego siostry — która jest żoną mego kuzyna; wszystko tu jest zagmatwane, ale jutro myślę wziąć ją na spytki. Rozmawiałyśmy często, że miłość to gra zręczności; no tak, teraz się jeszcze partaczy, bo gra dopiero się zaczęła, a im prędzej to poczujesz, tem lepiej dla Ciebie, moja droga.