Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/13

Ta strona została przepisana.

samych lub do osób innych; lokaj Bob, kucharz, Jane, Bella i inne służące, a nawet „Da“ — jedyna osoba, utrzymująca w ryzach tryb życia chłopaka — mieli szczególny ton głosu, gdy przemawiali do niego. Był przeto święcie przekonany, że świat jest siedliskiem doskonałej a nieustającej grzeczności i swobody.
Jako dziecko r. 1901, do świadomości zaczął przychodzić naówczas, gdy jego kraina, akurat po owym przykrym ataku szkarlatyny, jakim była wojna z Burami, przygotowywała się do liberalnego odrodzenia, przypadającego na rok 1906. Surowość nie była w modzie, a rodzice byli rozegzaltowani na punkcie dawania zupełnej, niczem nieskrępowanej swobody swemu potomstwu. Poniszczyli przeto rózgi, oszczędzali dzieci i zgóry już entuzjastycznie przewidywali wspaniale rezultaty tej metody. Poza tem mały Jon postąpił dobrze i rozsądnie, wybierając sobie za ojca miłego mężczyznę lat pięćdziesięciu dwóch, który poprzednio stracił jedynego syna, a za matkę kobietę lat 38, której był synem pierworodnym i jedynym. Jeżeli nie został czemś pośredniem pomiędzy pinczerkiem domowym a małym mądralą, zawdzięczał to uwielbieniu, jakie ojciec okazywał jego matce — albowiem nawet mały Jon mógł zauważyć, że była ona nie samą tylko jego matką, oraz, że wobec niej on sam grał tylko drugie skrzypce w sercu ojca. Jaką odgrywał rolę w sercu matki, tego jeszcze nie mógł się dorozumieć. Co się tyczy „cioci“ June — przyrodnej siostry, tak jednakże już dorosłej, iż przerastała wszelkie pokrewieństwo — ta, trzeba jej to przyznać, kochała go, atoli była zbyt obcesowa. Także i ukochana „Da“ miała gusta spartańskie: kąpiel przyrządzano mu chłodną, kolanka miewał odsłonięte, a nigdy nie pobudzano go do roztkliwiania się nad sobą. Gdy szło o utrapioną kwestję wychowania, mały Jon podzielał zdanie tych, którzy uważali, że dzieci nie na-