Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/137

Ta strona została przepisana.

odwlekanie powrotu — były to w oczach jego symptomata tak złowieszcze, że, zgodnie ze swą naturą, nie mógł się im opędzić!...
— Myślę, że zanadto się tem przejmujesz — zauważyła Winifreda. — Ja na twem miejscu opowiedziałabym jej o tych dawnych sprawach. Nie należy mniemać, że dziewczęta w dzisiejszych czasach są takie same, jakiemi były kiedyś. Skąd one czerpią tę swoją mądrość, tego nie umiem ci powiedzieć, jednakże wydaje się, jakoby im wszystko było wiadome.
Przez twarz Soamesa, przybraną w wyraz skupienia, przebiegł jakby spazm nagły. Widząc to, Winifreda dodała pośpiesznie:
— Jeżeli nie chcesz, bym o tem mówiła, mogę przestać.
Sames potrząsnął głową. Myśl o tem, że ubóstwiana Jego córka miałaby — bez oczywistej konieczności — dowiedzieć się szczegółów pamiętnego skandalu, była dla jego dumy nazbyt dotkliwem ukłuciem.
— Nie! — odpowiedział — jeszcze nie czas na to. Przecież temu nie mogę zaradzić...
— Co znowu, mój drogi! Pomyśl, jacy to bywają ludzie!
— Dwadzieścia lat to kawał czasu! — mruczał Soames. — Któż poza naszą rodziną będzie o tem pamiętał?
Winifreda umilkła. Od czasu pewnego czuła coraz to większą skłonność do ciszy i spokoju, jakiego w młodości pozbawił ją Montague Dartie. Ponieważ zaś obrazy wywierały na niej przygnębiające wrażenie, przeto niebawem zeszła nadół.
Soames przeszedł w stronę zakątka, gdzie tuż obok siebie wisiały: autentyczny Goya i kopja fresku „La Vendimia“. Nabycie prawdziwego Goyi było nieco tęczowem rozjaśnieniem szarej pajęczyny, narzuconych sobie zainteresowań i namiętności, które zwykły omotywać ja-