Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/139

Ta strona została przepisana.

jach, gdzie interesowano się sztuką, można było zarobić znacznie więcej, niż przez sprzedaż w Anglji. Ofiarność dostojnego właściciela (tak powiadał) była powszechnie znana, ale obrazy były w swoim rodzaju jedyne. Dostojny właściciel nabił sobie tym sądem fajkę, którą następnie kurzył przez rok cały. Po upływie tego czasu przeczytał inną mowę tego samego męża stanu i zatelegrafował do swych pełnomocników:
— Dać Bodkinowi wolną rękę.

W tym to właśnie momencie Bodkin powziął myśl, która Goyę i dwa jeszcze inne, jedyne w swoim rodzaju, obrazy ocaliła dla ojczystej ziemi dostojnego właściciela. Albowiem wspomniany Bodkin stręczył jedną ręką owe obrazy rynkom zagranicznym, drugą zaś układał listę prywatnych zbieraczy angielskich. Uzyskawszy możliwie najwyższe (jak sądził) oferty z poza oceanu, przedstawił je wraz z obrazami prywatnym zbieraczom angielskim i apelując do ich uczuć społecznych, wzywał ich do przelicytowania stawek. W trzech wypadkach (włączając w to Goyę) na dwadzieścia jeden dopisało mu szczęście. A czemu? Jeden z prywatnych zbieraczy fabrykował guziki — i nafabrykował ich tyle, że pragnął, by żona jego zdobyła przydomek „Lady Buttons“.[1] Dlatego więc kupił za słoną cenę jeden z owych rzadkich obrazów i podarował go narodowi. Przyjaciele powiadali, że był to „epizod jego wielkich łowów“. Drugi prywatny zbieracz obrazów był wrogiem Amerykanów i kupił okazowy obraz na to tylko, by „zrobić na złość przeklętym Yankesom“. Trzecim zbieraczem prywatnym był Soames, który — trzeźwiejszy od tamtych — przystąpił do kupna dopiero po powrocie z Madrytu, gdy się upewnił, że Goya wciąż jeszcze ma wszelkie widoki powodzenia. W danym momencie Goya nie cieszył się

  1. button — guzik. Boy in buttons albo też samo buttons - paź.