Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/141

Ta strona została przepisana.

— Doskonale! — rzekł Monsieur Profond. — Chętnie wezmę ten mały obraz. Epigonowie impresjonizmu... to okropnie martwe... ale bywają i oni zajmujący. Nie zajmuję się zbytnio obrazami, ale mam ich trochę... mały zbiorek.
— A czemże się pan zajmuje?
Monsieur Profond wzruszył ramionami.
— Życie jest ogromnie podobne do gromady małp, wydrapujących się na drzewa po puste orzechy.
— Pan jest młody — bąknął Soames. Jeżeli ten ananas ma się bawić w uogólnienia, tedy nie powinien nasuwać przypuszczeń, że formy własności pozbawione są trwałej mocy!
— Ja się nie kłopoczę — odparł z uśmiechem Monsieur Profond; — rodzimy się... no... i umieramy. Połowa świata przymiera głodem. Sam żywię małą gromadkę bachorów w ojczyźnie mej matki; ale co z tego przyjdzie? Równie dobrze mógłbym rzucać pieniądze w rzekę.
Soames spojrzał na niego i odwrócił się znów w stronę Goyi. Nie wiedział, poco tu przyszedł ten człowiek.
— Na ile mam czek wypisać? — nalegał Monsieur Profond.
— Pięćset — odrzekł Soames zwięźle — ale nie obciąłbym, by pan miał zabierać ten obraz, jeżeli panu nim zgoła nie zależy.
— Ależ doskonale! — oświadczył Monsieur Profond; będę szczęśliwy, posiadając ten obraz.
Wypisał czek wiecznem piórem, suto oprawnem w złoto. Soames z niechęcią przyglądał się tej czynności. Skądże to ten ananas dowiedział się, że on chce sprzedać obraz?... Tymczasem Monsieur Profond wyciągnął już czek.
— Anglicy są strasznie zabawni, gdy chodzi o obrazy