Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/148

Ta strona została przepisana.

wieczorku — co miało mu dobrze zrobić — „utrzymać go przyzwoicie“.
— I cóż komu z tego przyjdzie, że będzie się trzymał przyzwoicie? — spytał Monsieur Profond.
— Tak jest — mruknął Michał Mont — poco panu trzymać się przyzwoicie?
— Jack — zawołała oczarowana Imogena — cóż ci z tego przyjdzie, że będziesz się trzymał przyzwoicie?
Jack Cardigan całem swem zdrowiem i tężyzną wypatrzył się przed siebie. Pytania nadlatywały podobne do pobrzęku moskitów — podniósł więc rękę, by je odpędzić. W czasie wojny, ma się rozumieć, trzymał się przyzwoicie, gdy szło o zabijanie nieprzyjaciół; teraz nie wiedział, jak się wziąć do rzeczy, bądź też z poczucia delikatności powstrzymał się od wyjaśniania swej przewodniej zasady — dość, że nie znalazł się tak przyzwoicie, jak wtedy.
— Ale on ma rację ozwał się niespodzianie Monsieur Profond — nie pozostało nic innego, jak tylko trzymać się przyzwoicie.
Powiedzenie to, zbyt głębokie na godzinę niedzielnego popołudnia, byłoby przeszło niepostrzeżenie, gdyby nie żywość natury młodego Monta.
— Brawo! — zawołał. — To wielkie odkrycie, jakie zawdzięczamy wojnie. Myśleliśmy wszyscy, że postępujemy naprzód — — teraz wiemy, że tylko się zmieniamy.
— Na gorsze — dorzucił bystro Monsieur Profond.
— Jaki pan wesoły, panie Prosperze! — mruknęła Anetka.
— Pójdź pan, zagramy w tenisa! — rzekł Jack Cardigan. — Pan już nabiera garbu... trzeba go zdjąć czem prędzej. Czy pan grywa, panie Mont?
— Mniej więcej trafiam w piłkę, panie szanowny.
W Lej chwili Soames powstał, poruszony owym głę-