Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/157

Ta strona została przepisana.

— ozwał się niepewnie, czając całą słabość swego argumentu.
— Ojciec sam mi to doradził, uważając, że powinieneś zwiedzić przynajmniej Włochy, zanim zakopiesz się już w jakiejś pracy zawodowej.
Poczucie słabości opuściło Jona; zrozumiał — tak, zrozumiał, że matka i ojciec nie mówili otwarcie, w równej mierze jak i on sam. Czuł, że chcieli poprostu oddalić go od Fleur. Okrzepło w nim serce. Tymczasem matka, jakgdyby zdając sobie sprawę z zachodzącego w nim przeobrażenia, odezwała się:
— Dobranoc, mój drogi. Śpij dobrze i przemyśl wszystko. Ale naprawdę byłaby to podróż ładna!
Przycisnęła go do siebie tak pośpiesznie, że nawet nie zdołał dostrzec jej twarzy. Jon miał zupełnie takie uczucie, jakie miewał niekiedy, gdy coś spsocił w latkach swych dziecięcych: gryzło go to, że nie okazał serca matce i że w oczach własnych znalazł usprawiedliwienie.
Tymczasem Irena, zatrzymawszy się na chwilę w swoim pokoju, przemknęła się przez garderobę, oddzielającą tenże od pokoju jej męża.
— No i cóż?
— On chce to jeszcze przemyślić, Jolyonie.
Przyglądając się jej wargom, przybranym w nieco wymuszony uśmiech, Jolyon rzekł spokojnie:
— Lepiej było powiedzieć mu wszystko i zakończyć już wreszcie całą tę sprawę. Ostatecznie Jon ma w sobie instynkt dżentelmena. Powinien tylko zrozumieć...
— „Tylko“! On nie potrafi zrozumieć. To niemożliwe!
— Sądzę, że w tym wieku już zrozumie.
Irena schwyciła go za rękę.
— Byłeś zawsze większym realistą niż Jon, ale nigdy me byłeś tak niewinny.
— To prawda — odrzekł Jolyon. — Czy to nie zastanawiające? Ty i ja bez odrobiny wstydu opowiedzieli-