Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/171

Ta strona została przepisana.

niezwykłe i nieswoje. Już po szóstej! Gołębie zbierały się do noclegu, a słoneczny blask słał się zukosa na gołębniku, na śnieżnych skrzydłach ptaków i na wierzchołkach kęp drzewnych, spadając na nie złocistą ulewą. Z kąta jadalni dochodził stukot kul bilardowych — był tam niewątpliwie Jack Cardigan; wielki eukaliptus, zdumiewający południowiec na tle angielskiego ogrodu, szeleścił zcicha.
Doszła do werandy i już miała wejść do środka, gdy naraz zatrzymała się na odgłos jakiejś rozmowy, dochodzącej z salonu po lewej stronie. Matka i Monsieur Profond! Z poza żaluzji werandy, zasłaniającej kąt przy kominku, posłyszała te słowa:
— Nie myślę o tem, Anetko.
Czy ojciec wie, że Profond nazywa matkę „Anetką“? Trzymając stale stronę ojca (jak to zawsze bywa, że w razie naprężenia się domowych stosunków dzieci zawsze brać muszą tę lub tamtę stronę!), stanęła w niepewności. Matka mówiła właściwym jej, cichym, miłym, zlekka metalicznym głosem — — Fleur pochwyciła tylko jedno jej słowo:
Demain.
Oraz odpowiedź Profonda:
— Dobrze...
Fleur zmarszczyła się. Jakiś przytłumiony dźwięk zakłócił ciszę. Potem ozwał się znów głos Profonda:
— Zrobię sobie małą przechadzkę.
Fłeur frunęła przez okno do pokoju śniadaniowego. Oto nadchodził pan Profond — wyszedł z salonu, przeszedł przez werandę i skierował się na łąkę. Stuk kul bilardowych, który Fleur, nadsłuchując innych głosów, przestała słyszeć, znów zaczął rozlegać się wyraźnie. Otrząsnęła się, weszła do hallu i otworzyła drzwi salonu. Matka siedziała na sofie pomiędzy oknami, założywszy