Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/185

Ta strona została przepisana.

powiedzieć, czy matka zauważyła, jak się zatapiał w obrazie Goyi „La Vendimia“, lub czy wiedziała, że on się tam zakradł ponownie po drugiem śniadaniu a następnie jeszcze na drugi dzień rano, by stać tam całe pół godziny, zarówno za drugim jak za trzecim razem. Nie była to oczywiście Fleur, ale podobieństwo było dość silne, by ukłuć go w sercu (ukłucie tak miłe zakochanym!) wspomnieniem jej postaci, stojącej u nóg jego łóżka i wznoszącej rękę ponad głową.
Pocztówkową reprodukcję tego obrazu nosił odtąd Jon stale w kieszeni, skąd nieraz wydobywał ją ukradkiem, aby się jej przyjrzeć; zwyczaj ten przeszedł u niego w jeden tych złych nałogów, które prędzej czy później muszą ujawnić się oczom wyostrzonym przez miłość, zazdrość lub trwogę. A matka Jona miała wzrok wyostrzony przez wszystkie trzy wspomniane czynniki. W Granadzie dał się wprost przyłapać na gorącym uczynku. Siedział wówczas na wygrzanej słońcem ławie kamiennej, w małym, blankami obwiedzionym ogrodzie na wzgórzu Alhambry, skąd miał patrzeć na widok, rozpościerający się wokoło. Myślał, że matka przygląda się jakimś doniczkom pomiędzy strzyżonemi akacjami, gdy naraz posłyszał przy sobie jej głos:
— Czy to twój ulubiony obraz Goyi, Jonie?
Powstrzymał się — ale już zapóźno — od ruchu takiego, jaki wykonywa sztubak usiłujący skryć jakiś przyłapany dokument, i odpowiedział:
— Tak jest.
— Istotnie jest on bardzo piękny; zdaje mi się jednak, że wołałabym „Quitasol“. Ojciec pewnoby szalał za Goyą; zdaje mi się, że nie oglądał jego obrazów, gdy w r. 1892 był w Hiszpanji.
W roku 1892, — — na dziewięć łat przed u/odzeniem jego — — Jona! Jakież były dawniejsze przeżycia