Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/224

Ta strona została przepisana.

ści na wymianę słów — ledwo że go starczyło na uścisk dłoni.
Przez cały wieczór Jon oczekiwał, że go ktoś o coś zagadnie. Jednakże nikt nie zagadnął go o nic. Może nawet nic się nie stało...
Udając się na spoczynek, spotkał się z samym sobą w lustrze toaletki. Nie mówił nic, i milczało też jego odbicie — jednakże i on, i ono wyglądali tak, jakgdyby tem więcej tajemnic kryło się w ich myślach.

ROZDZIAŁ IV
NA GREEN STREET

Niewiadomo, czy wrażenie, że Prosper Profond jest niebezpieczną osobą, należało przypisać gotowości, z jaką ofiarował Valowi klaczkę Mayfly; czy też uwadze Fleur: „On się zachowuje tak, jak właściciele traktjerni; wciąż krąży i krąży cichaczem wokoło“; czy durnemu zapytaniu, zwróconemu pod adresem Jacka Cardigana: „Co z tego komu przyjdzie, że będzie się trzymał przyzwoicie?“ — czy może poprostu temu, że był cudzoziemcem, czyli — jak się teraz mówić zwykło — obcym. Natomiast wiadomo było, że Anetka wyglądała niezwykle uroczo oraz, że Soames sprzedał mu obraz Gauguin’a, a następnie podarł czek w kawałki, tak iż sam Monsieur Profond oświadczył:
— Nie dostałem tego małego obrazu, który kupiłem od pana Forsyte.
Chociaż patrzano nań podejrzliwie, jednakże bywał stale w wiecznie zielonym domku Winifredy na Green Street, na każdym kroku okazując dobroduszną tępotę, której nikt nie poczytywał za naiwność — to bowiem określenie zgoła nie pasowało do osoby M. Prosper Profonda.