Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/23

Ta strona została przepisana.

Jon, który rzadko czynił coś takiego, co mu zabraniano, powstrzymał się od pójścia w zakazane progi, mimo że był znudzony i osamotniony. Prawdę powiedziawszy, powaby stawu już przeminęły, a chłopak — po brzegi duszy przejęty niepokojem — pragnął czegoś nowego: już nie drzewa ni strzelby, ale jakiejś rzeczy bardziej powabnej, pieściwej. Owe dwa dni ostatnie wydały mu się jakby miesiącami, pomimo „Rozbitków morskich“, gdzie czytał o matce Lee i jej strasznym fajerwerku ze szczątków okrętowych. W ciągu tego czasu przeszedł się ze sto razy tam i napowrót po schodach; z dziecinnego pokoju, gdzie sypiał obecnie, niejednokrotnie zakradał się do pokoju matki, przyglądał się wszystkiem, niczego nie ruszając, poczem sunął dalej do gotowalni, a stanąwszy na jednej nodze, jak Slingby, kolo łazienki, szeptał tajemniczo, by przynieść szczęście:
— Huś! huś! huś! szukaj kota! kota! kota!
Potem, przekradając się zpowrotem, otwierał szafę z sukniami matki, wciągał głębokim wdechem woń jakąś, która zdawała się go zbliżać... sam nie wiedział, ku czemu.
Uczynił to był bezpośrednio przed ową chwilą, gdy stał pośrodku świetlnej smugi, głowiąc się nad tem, w jaki z kilka znanych sposobów ześliznąć się z poręczy. Wszystkie wydały mu się niedorzecznemi — i w nagłem znużeniu jął iść zwolna po schodach, stopień za stopniem. W czasie tego schodzenia zdołał sobie całkiem wyraźnie uprzytomnić w myśli twarz ojca: krótką siwą bródkę, mrugające głębokie oczy, bruzdę pomiędzy niemi, żartobliwy uśmiech oraz smukłą figurę, która małemu Jonowi wydawała się tak wysoką; matki natomiast nie mógł sobie przypomnieć. Istnienie jej uświadomiała jedynie woń sukni kobiecych, tudzież jakaś nikła zjawa wodząca za nim dwojgiem ciemnych oczu.
W hallu była Bella — rozsuwała wielkie portjery