Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/250

Ta strona została przepisana.

w salonie i o niedawnej burzy, doprawdy nie było tematu do rozmowy podczas posiłku, odznaczającego się pełnią obfitości i doborem jakości. Soames nie pił nic. Po kolacji udał się za żoną i znalazł ją leżącą na sofie w salonie, pomiędzy dwoma oknami francuskiemi i palącą papierosa. Leżała przechylona wtył, prawie nawznak, w krótkiej, czarnej sukni, założywszy nogę na nogę i przymrużywszy niebieskie oczy; z jej czerwonych, wyrazistych ust snuł się dym szaro-niebieski. Kasztanowe jej włosy przepasane były wstążką; na nogach miała najcieńsze jedwabne pończochy i buciki na bardzo wysokich obcasach, ukazujących jej podbicie. Sprzęt mogący być ozdobą każdego pokoju!... Soames, trzymając rozdarty list w ręce, wetkniętej głęboko w boczną kieszeń żakietu, odezwał się:
— Zamknę okno; wilgoć wdziera się do pokoju.
Zamknął okno i stanął przed Davidem Coxem, zdobiącym przyległą ścianę, wykładaną w kremowego koloru boazerję.
O czem ona myślała? Soames nigdy w życiu nie rozumiał kobiety — z wyjątkiem Fleur — a i tę jeszcze niezawsze rozumiał! Serce biło mu prędko. Postanowił jednak teraz to zrobić — chwila była odpowiednia. Odwróciwszy się od Darda Coxa, wyjął z kieszeni przedarty list.
— Patrz, com dziś otrzymał.
Oczy jej rozwarły się, wpatrzyły się w niego i znieruchomiały.
Soames wręczył jej list.
— Wprawdzie rozdarty, ale można go przeczytać.
I odwrócił się znów do Davida Coxa (był to widok morski, w dobrym tonie), ale bez większego wzruszenia.
— Ciekawym, co ten drab porabia w tej chwili? — pomyślał. — Jeszcze go przytrzasnę!