Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/254

Ta strona została przepisana.

plan co do przyszłości. Niczego tam nie można było się dopatrzeć... niczego...
Otworzywszy szufladę, wydobył z torebki chusteczkę i fotografję Fleur. Przypatrzywszy się jej nieco, wysunął ją z ramki i ukazała się druga fotografja — stara fotografja Ireny. Gdy stał tak przy oknie, wpatrując się w jej rysy, za oknem pohukiwać zaczęła sowa.
Sowa hukała; szkarłatne pnące róże zdały się gęstnieć w barwie; skądciś nadpływał zapach lipowego kwiecia. Boże! Tamto — to było coś zgoła innego! Namiętność... wspomnienie! Pył!

ROZDZIAŁ VII
JUNA BIERZE SIĘ DO RZECZY

Pewnego wieczoru w pracowni Juny Forsyte na brzegu Tamizy koło Chiswick można było zastać kogoś, kto był w jednej osobie rzeźbiarzem, Słowianinem, dawnym mieszkańcem Nowego Jorku, egoistą i człowiekiem bez pieniędzy. Wieczorem szóstego lipca Borys Strumołowski — którego parę dzieł znajdowało się tu na wystawie, ponieważ były one narazie zbyt postępowe, by miano je wystawiać gdzieindziej — zaczął czuć się dobrze wśród tej ustronnej i jakby Chrystusowej ciszy, która przedziwnie dostrajała się do jego młodzieńczej, okrągłej, szerokoszczękiej fizjognomji, okolonej jasnemi włosami, przyciętemi nad czołem jak u dziewczyny. Juna znała go od trzech tygodni — i wciąż jeszcze wydawał się jej istnem wcieleniem genjuszu, nadzieją przyszłości, niby jakąś gwiazdą wschodu, zbłąkaną na nieczuły zachód. Aż do owego wieczoru ograniczał się do wspominania swych wrażeń ze Stanów Zjednoczonych, których pyłu jeszcze nie otrząsnął ze swych stóp; kraj ten, jego zdaniem, był tak barbarzyński, iż jemu — artyście