Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/263

Ta strona została przepisana.

— Sądziłabym raczej, że pana wogóle nic nigdy nie zdoła uczynić szczęśliwym lub nieszczęśliwym.
— Nie lubię robić przykrości drugim. Wybieram się w podróż na innym małym jachcie.
Fleur spojrzała nań zaskoczona.
— Dokąd?
— W małą podróż na morza południowe lub gdzieindziej — odrzekł Monsieur Profond.
Fleur doznała ulgi, a jednocześnie czuła jakby jakąś zniewagę. Oto człowiek ten niedwuznacznie dawał poznać, że zrywa z jej matką. Jakąż miał on czelność, że zerwawszy raz już czyjeś węzły, ważył się teraz na nowe zerwanie?
— Dobranoc, panno Forsyde! Proszę się ode mnie kłaniać pani Dartie. Dalibóg, nie jestem tak zły, jak się zdaje. Dobranoc!
Fleur zostawiła go tak, stojącego z podniesionym w górę kapeluszem. Obejrzawszy się ukradkiem, zobaczyła, że szedł — poważnie i z miną niewiniątka — zpowrotem w stronę klubu.
— On nie umie nawet kochać z przekonaniem — pomyślała. — Co teraz zrobi matka?
Tej nocy miała wiele snów niemiłych. Wstała ociężała i niewypoczęta, i odraz u zabrała się do studjcwania almanachu Whitakera. Kto ma w sobie krew Forsytów, ten instynktownie odczuwa, że fakty bywają prawdziwem kołem udręki w każdej sprawie i sytuacji. Być może, iż udałoby się jej przezwyciężyć skrupuły Jona, jednakże bez dokładnej maszynerji, któraby zdołała doprowadzić do skutku ich desperacką decyzję, wszystko nie zdało na nic. Z nieocenionej księgi dowiedziała się, że oboje muszą mieć lat dwadzieścia jeden, by móc stanowić o sobie; inaczej, potrzebne było czyjeś zezwolenie, w danym wypadku zgoła nieosiągalne... Potem zgubiła się We wskazówkach, odnoszących się do licencyj, certyfi-