Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/268

Ta strona została przepisana.

w biciu jego serca, wtórzącem jej sercu, i w przymknięciu jego powiek.
— Chcę się upewnić! Chcę się upewnić! — szeptała. — Obiecaj!
Jon nie odpowiadał. Twarz jego osłonięta była ciszą niezmiernego niepokoju. Wkońcu ozwał się:
— Zdaje się, że ich to zaboli. Muszę nieco pomyśleć, Fleur. Muszę pomyśleć.
Fleur wysunęła mu się z objęć.
— Och! dobrze, dobrze!
I naraz wybuchnęła płaczem — co był skutkiem rozczarowania, wstydu i nadmiernego naprężenia nerwów. Nastąpiło pięć minut przykrego bólu i rozpaczy. Rozrzewnienie Jona i jego wyrzuty sumienia nie miały granic — jednakże nie obiecywał niczego. Ona miała chęć krzyknąć:
— Dobrze więc... skoro mnie nie kochasz... to dowidzenia!
Jednakże nie mogła na to się zdobyć. Od dzieciństwa nawykła do samowolnego postępowania — i oto zaskoczył ją i wpoprzek stanął jej zamysłom ten sprzeciw młodzika tak czułego i tak jej oddanego. Chciała go odepchnąć od siebie... spróbować, co można osiągnąć gniewem i oziębłością... i znów zdobyć się na to nie mogła. Świadomość, że oto zamierzała rzucić go naoślep w wir rzeczy nieodwołalnych, osłabiła wszystko — osłabiła szczerość uporu i szczerość namiętności; nawet pocałunki nie miały tego powabu, jakiego w nich pożądała. To burzliwe, choć krótkie, spotkanie zakończyło się bez ostatecznych decyzyj.
— Czy można herbaty, gnädiges Fräulein?
Odtrąciwszy Jona od siebie, zawołała:
— Nie, dziękuję pani! Właśnie odchodzę!
I zanim mógł ją powstrzymać, wybiegła z pokoju i znalazła się na ulicy.