Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/274

Ta strona została przepisana.

w ciężkim oddechu, oczy były szeroko rozwarte, na policzkach wystąpiły rumieńce.
— Aha! Ten „mały“ jacht!... Biedna matka! — przyszło Fleur do głowy.
Anetka spojrzała na nią przerażonym wzrokiem i rzekła:
J’ai la migraine.
— Jestem bardzo zmartwiona, mamo.
— O tak! Ty... i twój ojciec... umiecie się martwić!
— Ależ, mateczko... naprawdę jestem zmartwiona. Wiem, jakie to uczucie.
Anetka ze zdumienia szerzej jeszcze otwarła oczy, aż białka zabłysły nad tęczówkami.
— Biedne niewiniątko! — powiedziała.
Jej matka — wykazująca zazwyczaj tyle opanowania i trzeźwego rozsądku — przemawiała i patrzyła na nią w ten sposób! To było niepokojące! Ojciec, matka — i ona sama!... A przecie dwa miesiące temu zdawało się, iż wszystkim trojgu nie brak nic do szczęścia.
Anetka zmięła w ręce list. Fleur wiedziała, że powinna udać, jakoby tego nie zauważyła.
— Czy mogę coś ci poradzić na ten ból głowy, mamusiu?
Anetka potrząsnęła ową zbolałą głową i odeszła, kołysząc się w biodrach.
— To okropność — myślała Fleur — a ja się cieszyłam! Och! ten człowiek! I pocóż to ludzie wkradają się w cudze gniazda, zakłócając ich spokój i harmonję? Zdaje mi się, że on już się nią znudził. I cóż go do tego przywiodło, że się znudził moją matką? Cóż go przywiodło?
Na tę myśl, tak naturalną i tak osobliwą zarazem, roześmiała się krótko, spazmatycznie. Powinna była, oczywiście, być uradowaną, ale z czego tu się radować? Ojciec