Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/287

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XI
TYMOTEUSZ PROROKUJE

W dniu odwołanego rendez-voas w Galerji Narodowej wypadła druga rocznica zmartwychwstania tego, co jest Anglji chlubą i sławą — krótko mówiąc: cylindra. Uroczystość na Lord’s Ground, którą wojna spędziła z pola, teraz znów podniosła flagi jasne i ciemnobłękitne, okazując każdą niemal cechę ubiegłej przeszłości. Tutaj, w przerwach obiadowych, widać było wszelkie gatunki kapeluszów damskich i jeden gatunek kapeluszów męskich, osłaniających najróżnorodniejsze typy twarzy, zbratane z „klasami wyższemi“. Pilny obserwator z rodu Porsytów pewnoby wyróżnił na wolnych lub niezajętych miejscach pewną liczbę płaskich kapeluszów, te jednakże rzadko ukazywały się na murawie; stara szkoła — albo szkoły — mogła jeszcze lubować się tem, że proletarjat dotąd nie pomyślał o płaceniu wymaganej półkorony.
Pomiędzy wieloma Forsytami, przybywającymi się na Lord’s Ground bądź osobiście, bądź przez pełnomocników, znalazł się i Soames z żoną i córką. Nie był w żadnej ze szkół, ani w Eton, ani w Harrow, nie zajmował się grą w cricketa; chciał tylko pokazać suknię Fleur i nosić swój cylinder — paradować w nim znowu spokojnie i dosyta pomiędzy równymi sobie. Szedł spokojnie, wiodąc Fleur między sobą i Anetką. Z temi dwiema, o ile mógł zauważyć, nie mogła się mierzyć żadna z obecnych tu kobiet. Umiały chodzić i trzymać się postawnie; w ich urodzie była jędrność i proporcjaach, te nowoczesne kobiety nie mają ani postawy, ani piersi, ani niczego!... Nagle przypomniał sobie, z jaką to upojną dumą chodził przy boku Ireny w pierwszych latach swego pierwszego małżeństwa... jak jadali śniadanie w czworokonnym powozie, na którego