Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/356

Ta strona została przepisana.

— Tatusiu, bądź dla mnie dobry — odezwała się, kładąc dłoń swoją na jego ręce. — Musiałam widzieć się z Jonem... on do mnie napisał. On stara się wedle sił przekonać jakoś swą matkę... ja jednakże już nad tem myślałam. Rzecz cała naprawdę od ciebie zależy, ojczulku. Gdybyś ty ją przekonał, że nie powinno się już wznawiać żadnych wspomnień przeszłości!... że ja pozostanę twoją, a Jon będzie nadal do niej należał!... że ty nigdy nie potrzebujesz widywać jego ani jej, a ona nie potrzebuje nigdy widywać ciebie ani mnie! Tylko ty możesz ją o tem przekonać, drogi tatusiu, ponieważ tylko ty możesz jej to obiecać. Nie można przecie obiecywać za drugich. Chyba nie będzie dla ciebie rzeczą zbyt krępującą widzieć się z nią akurat teraz... gdy umarł ojciec Jona?
— Zbyt krępującą? — powtórzył Soames. — Cała sprawa jest wprost absurdalna.
— Wiesz co? — rzekła Fleur, nie patrząc w górę.
— Ty nawet nie potrzebujesz się z nią widzieć! Soames milczał. Jej słowa wyraziły prawdę zbyt głęboką, by miał ją przyjąć. Palce Fleur — ciepłe, smukłe, pożądliwe — wcisnęły się między kiść jego ręki. Ta dziewczyna — jego córka — zdolna była wśrubować się nawet w murowaną ścianę!
— I cóż pocznę, gdy ty tego nie zrobisz, ojczulku? — spytała głosem pieściwym.
— Dla twego szczęścia zrobię wszystko — rzekł Soames — ale to nie prowadzi do twego szczęścia.
— Och! prowadzi! prowadzi!
— Tylko nasz spokój... — odrzekł Soames posępnie.
— Już on został zakłócony. Rzecz w tem, by przywrócić dawny spokój... dać jej odczuć, że tu chodzi tylko o nasze życie i że nie ma to nic wspólnego z jej