Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/360

Ta strona została przepisana.

kobietki“ wciąż kołowała mu w głowie, ale jakoś opacznie, gdyż tony nie szły w niej regularnie. Mijając topole przed domem, pomyślał sobie:
— Jakże urosły! Toż ja je sadziłem!
Na jego dzwonek wyszła służąca.
— Proszę powiedzieć... że przyszedł pan Forsyte, w szczególnie ważnej sprawie.
O ile Irena domyśli się, kto to taki, pewno nie zechce z nim się widzieć.
— U djaska! — pomyślał, drętwiejąc od nagłego wstrząsu. — To ci dopiero bryndza!
Służąca powróciła.
— Czy pan nie byłby łaskaw określić bliżej tej sprawy?
— Proszę powiedzieć, że tyczy się to pana Jona — odpowiedział Soames.
I znów znalazł się sam w owym hallu z płytą szaro-białego marmuru, zbudowanym według projektu pierwszego kochanka Ireny. Jakże źle postępowała ta kobieta — kochała dwóch mężczyzn, a nie jego, jej męża! On o tem musi pamiętać, gdy stanie znów naprzeciw niej, twarzą w twarz. I naraz w szparze pomiędzy długiemi i ciężkiemi kotarami purpurowemi dostrzegł ją, idącą chwiejnym krokiem, jakgdyby z wahaniem. Ta sama, co niegdyś, doskonałość w jej równowadze i linji, ta sama powaga w szeroko rozwartych ciemnych oczach, ten sam głos chłodny, oporny:
— Pan będzie łaskaw wejść!
Przeszedł przez szczelinę kotary. Jak w galerji obrazów i w cukierni, tak i teraz wydała mu się Irena wciąż jeszcze piękną. I od czasu, jak ją poślubił — to jest od trzydziestu sześciu lat — pierwszy raz zdarzyło mu się przemawiać do niej bez legalnego prawa nazywania jej swoją.