Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/362

Ta strona została przepisana.

skutku. Młodzi ludzie w dzisiejszych czasach są... są nieobliczalni... jednakże nie ścierpiałbym tego, bym miał córkę widzieć nieszczęśliwą. I cóż mam powiedzieć jej, gdy powrócę do siebie?
— Proszę powiedzieć jej to, co już panu mówiłam, że zależy to od woli Jona.
— Pani się nie sprzeciwia?
— Całem sercem... ale nie ustami.
Soames stanął, gryząc palec.
— Pamiętam pewien wieczór — ozwał się nagle i umilkł po chwili. Co było... co było w tej kobiecie takiego, co nie przystawało do czterech ścian jego nienawiści lub potępienia?
— Gdzie jest on... syn pani?
— Zdaje mi się, że na górze, w pracowni ojca.
— Może pani będzie łaskawa poprosić go nadół.
Widział, jak zadzwoniła. Za chwilę weszła służąca.
— Proszę powiedzieć panu Jonowi, że chcę się z nim widzieć.
— Jeżeli to zależy od niego — odezwał się Soames pośpiesznie, ledwo wyszła służąca — tedy, jak przypuszczam, można to uważać za rzecz pewną, że to nienaturalne małżeństwo dojdzie do skutku... w tym wypadku będą tu pewne formalności. Z kim mam je załatwić... czy z Herlingiem?
Irena skinęła głową.
— Pani nie zamierza mieszkać z nimi?
Irena potrząsnęła głową.
— A co się stanie z tym domem?
— Będzie tak, jak postanowi Jon.
— Ten dom... — rzekł nagle Soames — miałem co do niego nadzieje, gdym rozpoczął jego budowę. Gdyby zamieszkali w nim oni... ich dzieci!... Powiadają, że jest w świecie coś, co się zowie Nemesis. Czy pani w to wierzy?