Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/37

Ta strona została przepisana.

jakże okropnie ona wyglądała!... Coraz to prędzej i prędzej!... Wkońcu on sam i łóżko i matka Lee, i księżyc i kot — wszystko to razem stało się jednem kołem, kręcącem się bez przerwy i coraz to wyżej i wyżej — — okropność! — okropność! — okropność!
Krzyknął przeraźliwie...
Przez kręgi koła przebił się czyjś głos:
— Kochanie! kochanie!
Chłopak zbudził się — i zerwał się z pościeli, otwierając oczy szeroko.
Przy nim stała matka, z włosami przypominającemi Genowefę. W włosach tych, wpiwszy się mocno w jej ramię, ukrył twarz swoją:
— Och! och!
— No, no, już wszystko w porządku, mój skarbie. Jużeś się obudził. Cichajże, cichaj! Nic się nie stało!
Ale mały Jon wciąż powtarzał:
— Och! och!
Głos matki, taki jedwabisty, mówił mu w ucho:
— To tylko księżyc świecił ci prosto w twarzyczkę, serdeńko!
Mały Jon chlipnął wprost w fałdy jej szlafroka:
— A mówiłaś, że on jest piękny. Och!
— Ale spać przy nim nie można, Jonie. I kto go tu wpuścił? Czy podciągałeś roletę?
— Chciałem zobaczyć, która godzina — — wyjrzałem — — wyjrzałem na dwór — — słyszą — — słyszałem jak ty grałaś, mamusiu — — i — — i zjadłem ciastko — —
Jednakże zwolna pocieszał się i uspokajał, a w duszy podświadomie zbudziła się chęć wytłumaczenia się ze swej trwogi.
— Matka Lee kręciła mnie wkółko, rozżarzając wszystko do czerwoności — wymamrotał.