Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/385

Ta strona została przepisana.

Tak, tak! To przyjść musiało... potem będzie lepiej się czuła! Juna gładziła krótkie włosy tej uroczej główki — wszystkie rozproszone i rozbite w niej uczucia skupiły się w jedno ognisko i przez końce jej palców promieniowały w mózg dziewczęcia.
— Nie poddawaj się temu, moja droga — ozwała się nakoniec. — Nie możemy panować nad życiem, ale możemy z niem się zmagać i odnosić nad niem zwycięstwa. Staraj się to przetrzymać, jak ja niegdyś musiałam... Cierpiałam jak ty i płakałam, jak ty teraz plączesz... i popatrz na mnie!
Fleur podniosła głowę. Łkanie nagłe przeszło w cichy, stłumiony śmiech. Ta, na którą patrzyła, była — to prawda — duchem mizernym, mocno niesfornym i zmarnowanym, jednakże we wzroku miała dzielność i odwagę.
— Dobrze! — odpowiedziała. — Bardzo panią przepraszam. Sądzę, że zapomnę o nim, jeżeli odjadę stąd prędko i daleko.
Wyprostowawszy się, podeszła do umywalni i zaczęła zimną wodą zmywać ślady wzruszenia. Gdy stanęła przed lustrem, jedynym pozostałym śladem było lekkie zaróżowienie policzków. Juna, która dotąd się jej przyglądała, wstała z łóżka i wzięła w ręce poduszkę do szpilek. Wbicie dwóch szpilek w inne niż dotąd miejsca było jedyną oznaką sympatji, jaką mogła wymyślić w tej chwili.
— Pocałuj mnie — ozwała się, widząc Fleur już gotową, i pogrążyła swój podbródek w ciepłym policzku dziewczęcia.
— Chcę zapalić — rzekła Fleur — proszę na mnie nie czekać.
Usiadła na łóżku, trzymając w ustach papierosa i pół-przymknąwszy oczy. Juna pożegnała się z nią i zeszła nadół. W drzwiach salonu stał Soames, jakgdyby zanie-