Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/39

Ta strona została przepisana.

— Więc to nic nie było? naprawdę nic nie było? — zapytał.
Matka, siedząc przed lustrem, odpowiedziała:
— Nic, oprócz księżyca i twej rozgorączkowanej wyobraźni! Nie powinieneś tak się gorączkować, Jonie.
Atoli mały Jon, jeszcze niezupełnie panując nad nerwami, odpowiedział hardo:
— Ja się nie bałem nic a nic! Doprawdy nic a nic!
I zaczął znów przyglądać się włóczniom i rydwanom. Wszystko mu się tak dłużyło. — Ach, mamusiu, pośpiesz się! — Ależ, kochanie, muszę sobie zapleść włosy. — O nie! nie rób tego dzisiaj! Jutro tylko będziesz miała robotę z ich rozplataniem. Teraz chce mi się już spać; jeżeli nie przyjdziesz, to wnet odechce mi się spania.
Matka — biała i kwiecista — podniosła się i stanęła przed potrójnem lustrem toaletowem. Mógł teraz widzieć trojakie jej odbicie: jej odwrócony kark, jej włosy połyskujące pod światło i jej roześmiane czarne oczy. Uznał to za niepotrzebne, więc ozwał się:
— Chodź, chodź, mamusiu. Ja czekam.
— Dobrze, dobrze, mój kochany, zaraz przyjdę!
Mały Jon zamknął oczy. Wszystko przybrało obrót w najwyższym stopniu zadowalający — — żeby tylko ona się pośpieszyła!
Poczuł, że łóżko się zatrzęsło: to ona wchodziła! Mając wciąż oczy zamknięte, zapytał sennie:
Czy tak nie miło?
Posłyszał głos jej, mówiący coś do niego, poczuł jej wargi dotykające jego noska — — i przytuliwszy się do niej zapadł w sen bez widziadeł, tworzący zamknięcie dotychczasowej jego przeszłości. Matka czuwała leżąc i pieściła go w myślach całą mocą swej miłości.