Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/399

Ta strona została przepisana.

złote listki brzozowe spoglądał na Londyn i zdał się na fale wspomnień. Myślał o Irenie — tam na Montpellier Square — gdy jej włosy były złotawo-rude, a jej białe ramiona należały do niego... o Irenie, zdobyczy jego miłosnych namiętności, wzbraniającej się być jego własnością. Widział ciało Bosinney’a leżące w owej białej kostnicy oraz Irenę siedzącą na sofie i patrzącą nań zdaleka oczyma konającego ptaka. Potem znów myślał o niej, odtrącającej go ponownie — tam przy tej małej zielonej Niobie w lasku Bulońskim. Potem nurt wyobraźni poniósł go nad płynącą rzekę — w ów dzień listopadowy, gdy Fleur miała przyjść na świat; widział zeschłe liście kołyszące się po zielonawej wodzie i zielska o głowach wężowych, wciąż chwiejące się, to wyściubiające się z wody, wygięte, ślepe, do dna przykute. Potem przypomniał sobie okno z widokiem na noc gwiaździstą i chłodną, a obok leżące zwłoki ojca. Potem przeskoczył myślą ku owemu obrazowi „przyszłego miasta“, do chwili pierwszego spotkania się Fleur z tym chłopcem, ku błękitnym smugom z cygara Prospera Profonda, do chwili, kiedy to Fleur stojąc w oknie wskazywała mu kierunek włóczęgi tego draba. Następnie przypomniał sobie Irenę i tego niedawnego nieboszczyka, siedzących przy sobie na trybunie Lord Ground’u. Następnie widok jej i tego chłopca w Robin Hill. Następnie tę sofę, w której kątku skulona siedziała Fleur; przypomniał sobie, jak przycisnęła wargi do jego policzka i na pożegnanie powiedziała mu „tatuśku“. I naraz zobaczył znów rękę Ireny w szarej rękawiczce, dającą mu ostatni znak pożegnania i pojednania.
Siedział tak przez czas długi, marząc o swojem życiu — wiemy do ostatniego wioska swemu instynktowi posiadania, rozgrzewając się nawet poniesionemi przezeń stratami.