Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/51

Ta strona została przepisana.

złych obyczajów i rozluźnionej moralności prysnęła jego córka — kwiat jego życia!... A gdy jeszcze dojdą do władzy te draby z Partji Pracy — jeżeli im się to kiedy uda! — tedy można być przygotowanym na najgorsze rzeczy!
Przeszedł pod arkadą, której — dzięki Bogu — nareszcie już nie szpeciła szara masa reflektora.
— Lepiejby zrobili, gdyby skierowali reflektor w stronę, gdzie wszystko to zmierza, i prześwietlili całą swoją szacowną demokrację! — pomyślał.
I zwrócił swe kroki ku fasadom klubowym na Piccadilly. Jerzy Forsyte, ma się rozumieć, musiał siedzieć na wnęce okna w Iseeum. Chłopak ten był już ogromnym dryblasem; przecie tkwił już tutaj przez wielki kawał czasu, niby jakieś nieruchome, sardonicznie uśmiechnięte oko, obserwujące kolejną zmianę ludzi i rzeczy! Soamaes przyśpieszył kroku, gdyż o słabość w całem ciele przyprawiał go zawsze ten badawczy wzrok kuzyna. Ten Jerzy, jak chodziły słuchy, napisał w czasie wojny list (podpisany „patrjota“), w którym uskarżał się na histerję rządu, obcinającego porcje owsa dla koni wyścigowych. Tak, otóż i on, wysoki, okazały, elegancki, starannie ogolony, o gładkich, ledwie trochę przerzedzonych włosach, pachnących niewątpliwie najlepszym gatunkiem werbeny... w ręce trzyma kawałek różowego papieru. No ten to się nie zmienił! I Soames — może po raz pierwszy w życiu — poczuł, iż pod kamizelką tętni mu coś w rodzaju sympatji dla tego sardonicznego krewniaka. Jego okazałość, jego doskonały rozdział we włosach i bycze spojrzenie dawały gwarancję, ze stary porządek oprze się jeszcze niejednej zmianie!
Spostrzegł, iż Jerzy wymachuje różowym papierkiem, jakgdyby zapraszając kuzyna, by zechciał wejść na górę; niewątpliwie chciał dowiedzieć się czegoś o swym majątku. Majątek ten był jeszcze pod kontrolą Soamesa.