Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/55

Ta strona została przepisana.

zapłacił szylinga, wziął katalog i wszedł do sali. Z jakie dziesięć osób snuło się ukradkowym krokiem wokoło. Soames postąpił naprzód i doszedł do czegoś, co wydało mu się słupem latarni, pochylonym wskutek najechania przez omnibus. Było to wysunięte na jakie trzy kroki od ściany, a w katalogu nosiło nazwę „Jowisz“. Z ciekawością obejrzał to dziwo, jako że ostatniemi czasy poświęcał nieco uwagi rzeźbie.
— Jeżeli to ma być Jowisz — pomyślał — ciekaw jestem, jaką może być Junona.
Nagle po stronie przeciwnej dostrzegł i Junonę. Wydała mu się zgoła podobną do dwudźwigniowej pompy, zlekka oprószonej śniegiem. Jeszcze się jej przypatrywał, naraz na lewo od niego stanęło dwóch ludzi zwiedzających wystawę.
Épatant! — ozwał się jeden z nich.
— Już ten żargon! — burknął Soames pod nosem.
Drugi z sąsiadów ozwał się głosem dziecinnym:
— Chybione, mój stary; on cię chce złapać za nogę. Gdy Jowisz i Junona stwarzali tych durniów, on mówił: — Ciekaw jestem, jak oni to przyjmą. — No i cóż? przełknęli to i ani się nie zadławili.
— Ej, żółtodziobie! Vospovitch toruje nowe drogi w sztuce! Nie widzisz, ile satyry tchnął w swą rzeźbę? Przyszłość sztuki plastycznej, muzyki, malarstwa a nawet architektury opiera się głównie na satyrze. Tak być musi. Ludzie są znużeni... pod sentymentem zachwiał się grunt.
— No, co się mnie tyczy, jestem skłonny po dawnemu mieć jakie takie zainteresowanie dla piękna... a przecież przebyłem wojnę światową... Pan szanowny zgubił chusteczkę.
Soames wziął do ręki podaną sobie chusteczkę i nie bez zrozumiałej podejrzliwości przybliżył ją do nosa. Miała właściwy zapach — delikatnej wody kolońskiej