Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/57

Ta strona została przepisana.

gdzie siedział) nie było tam nic więcej. Zajrzał do katalogu; przeczytał: — Nr. 32. — Miasto przyszłości. — Paweł Post.
— Przypuszczam, że i w tem kryje się satyra! — pomyślał. — Co za cudo!
Jednakże drugie wrażenie było już oględniejsze. Nie należało potępiać zbyt pochopnie. Wszak owe pasiaste i pręgate twory Moneta, które nastręczały tyle trudności, były następnie podwaliną całej szkoły... a co było z Gauguin’em? Ba, nawet po epigonach impresjonizmu było kilku malarzy, na których nie należało kichać. W ciągu trzydziestu ośmiu lat swego koneserskiego żywota tyle już doprawdy zaobserwował różnych „prądów, tyle widział przypływów, odpływów, falowań techniki i smaku, że w istocie nie można było ustalić żadnego sądu, jak jedynie to, iż na każdej zmianie mody należało dobrze zarobić. Mógł się zdarzyć też i taki wypadek, że trzeba było stłumić w sobie najbardziej zasadnicze instynkty — albo też stracić rynek...
Wstał i podszedł ku obrazowi, usiłując spojrzeć nań oczyma innych ludzi. Ponad pomazańczowemi plamami było coś, co poczytał za wschód słońca, póki go nie Wywiódł z błędu głos któregoś z przechodniów:
— Czy ci się nie zdaje, że te aeroplany są przepyszne! Poniżej plam pomarańczowych był biały pas, przecięty pionowo czarnemi kreskami, którym wogóle nie przypisywał żadnego znaczenia, póki nie nadszedł ktoś jeszcze inny mrucząc:
— Jaką ekspresję uzyskano tu na pierwszym planie!
Ekspresję? Czego? Soames powrócił na miejsce, gdzie wpierw siedział. Rzecz ta „trąciła bogactwem“, jak zwykł był się wyrażać jego ojciec; wobec tego nie mógł na nią rzucać kamieniem potępienia. Ekspresja! Aha! Przecież obiło mu się o uszy, że na kontynencie wszyscy już są ekspresjonistami. A więc ta plaga wdziera się i tutaj?