Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/66

Ta strona została przepisana.

Francuska procedura była nader liberalną — miał z nią też niemało kłopotu.
Głos Fleur skierował jego uwagę w inną stronę.
— Spojrzyj, tatusiu! to ci ludzie, co byli z nami w galerji.
— Jacy ludzie? — burknął niechętnie Soames, wiedząc doskonałe, o czem mowa.
— Uważam, że ta kobieta jest piękna.
— Chodźmy do tej cukierni — rzekł Soames zwięźle i ścisnąwszy mocniej jej ramię, skierował się ku drzwiom cukiernianym. Był zaskoczony zbiegiem okoliczności i zapytał, jakby z trwogą:
— Na co masz ochotę?
— Eh! nie chcę nic. Piłam cocktail i zjadłam potężne drugie śniadanie.
— Musimy coś zamówić, skorośmy tu weszli! — burczał Soames, nie wypuszczając jej ramienia. — Dwie herbaty — zwrócił się do fagasa — i dwa... tamte... nugaty.
Ale ledwie ciało jego spoczęło, gdy naraz podskoczyła w nim dusza. Tych troje... tych troje... wchodziło w sam raz do tej cukierni! Posłyszał, jak Irena coś rzekła do chłopca, ten zaś odpowiedział:
— O, nie, mamusiu; to miejsce jest doskonałe. W moim guście!
I wszyscy troje usiedli.
W ową to chwilę Soames, w najwyższym stopniu zalękniony o całą swą przyszłość, okrążony widmami i upiorami swej przeszłości, mając przed sobą dwie najukochańsze kobiety — żonę, co się z nim rozwiodła i córkę, która ją zastąpiła — nietyle obawiał się ich, co raczej swej kuzynki Juny. Ona mogła urządzić scenę — mogła przedstawić sobie wzajem oboje dzieci — ją było stać na wszystko. Z ogromną skwapliwością zagryzał nugat, który przylepiał mu się do talerzyka. Próbując