Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/71

Ta strona została przepisana.

język! I Soames mimowoli zerknął w stronę Iseeum... Tak, Jerzy siedział jeszcze w oknie, trzymając w ręku ten sam różowy papier.
— Gdzie jest Robin Hill, ojczulku?
Robin Hill! Robin Hill, dokoła którego zogniskowała się cała pamiętna tragedja!... I na cóż jej to było potrzebne?
— W Surrey — burknął; — niedaleko od Richmondu. I cóż?
— Czy tam jest ten dom?
— Jaki dom?
— O który oni się pokłócili.
— Tak jest. Ale co to ciebie może obchodzić? Jutro jedziemy do domu... lepiejbyć pomyślała o sukienkach.
— Rany Boskie! Jużem o tem wszystkiem dawno pomyślała... Więc była to waśń rodzinna? To zupełnie jak w Biblji lub u Marka Twaina... Ogromnie intrygujące!... A jaką rolę miałeś ty w tej waśni, ojczulku?
— Mniejsza o to!
— Oho! A jeżeli ja mam nadal podtrzymywać ten „rankor?“
— Któż ci powiedział, że masz go podtrzymywać?
— Ty sam, tatulku!
— Ja? Przecież powiedziałem, że to ciebie nie obchodzi.
— Widzisz, i ja tak myślę; zatem wszystko jest w porządku.
Doprawdy, trudno było sobie z Fleur poradzić! Była w porównaniu z nim zbyt przebiegła... fine, jak nazywała ją niekiedy Anetka. Nie było innej rady, jak skierować jej uwagę w inną stronę.
— Tutaj widziałem ładny haft, który wiem, że ci się będzie podobał — rzekł, zatrzymując się przed wystawą sklepową.