Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/99

Ta strona została przepisana.

łaskaw przejść do bocznego pokoju, będzie mógł widzieć go przez drzwi.
Soames wszedł do bocznego pokoju i stanąwszy, jął się przyglądać siedzibie Tymoteusza.
Ostatni ze starych Forsytów posuwając się o własnej sile, acz z ogromną powolnością i z wyrazem całkowitego zasklepienia się w tej czynności, przebywał tam i zpowrotem całą przestrzeń pomiędzy nogą łóżka a oknem, mierzącą około 12 stóp. Dolna część jego kanciastej twarzy, nie golona już tak starannie jak dawniej, pokryta była śnieżną brodą, przystrzyżoną możliwie najkrócej, tak iż podbródek wydawał się równej szerokości z brwiami, które również były mleczno-białe, gdy natomiast nos, policzki i brwi miały już mocno żółty kolor. W jednej ręce trzymał tęgi kosztur, drugą zaś podtrzymywał połę swego Jagerowskiego szlafroka, z pod którego widać było nogi w skarpetkach i Jagerowskich pantoflach. Na twarzy miał wyraz, przypominający dziecię, stropione tem, iż nie dostało czegoś, na co miało ochotę. Za każdym razem, gdy skręcał zpowrotem, postukiwał lagą, a potem powłóczył nią, jakgdyby chciał pokazać, że może się bez niej obejść.
— Wygląda jeszcze krzepko — szepnął Soames.
— Tak jest, panie łaskawy. Gdyby pan widział, jak się on kąpie! To coś cudownego! Jak on się tem raduje!
Te słowa, wypowiedziane całkiem głośno, wyjaśniły Soamesowi całą sprawę. Oto Tymoteusz powrócił do stanu niemowlęctwa...!
— Czy on się wogóle czem interesuje? — spytał równie głośno.
— O tak, panie łaskawy. Dwie rzeczy go najwięcej obchodzą: jedzenie i testament. Warto zobaczyć, jak on ten testament wertuje raz po raz... juści, że go nie czyta... i cięgiem dopytuje się, jaki kurs mają kon-