Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

mu, panna Freja zajęta jest pewnie gospodarskiemi sprawami. A tymczasem wiedziałem, że poszła spotkać się z Jasperem na umówionej polance, nad brzegiem jedynego strumienia, przepływającego przez wysepkę Nelsona. Komendant Neptuna cisnął mi niepewne, czarne spojrzenie i roztasował się jak u siebie w domu: rzucił w bujający fotel grube, walcowate cielsko i rozpiął mundur. Stary Nelson usiadł potulnie naprzeciwko, wpatrując się niespokojnie w gościa okrągłemi oczami i wachlując się kapeluszem. Usiłowałem nawiązać rozmowę, aby czas jako tako przegawędzić; niełatwe to było zadanie wobec ponurego, rozamorowanego Holendra, który spoglądał ustawicznie od jednych drzwi do drugich i odpowiadał na moje uprzejmości szyderstwem lub mruknięciem.
Wieczór minął jednak spokojnie. Zdarza się, na szczęście, stan błogości tak wielkiej, że wyklucza uniesienia. Jasper był spokojny i w milczącem skupieniu pochłaniał wzrokiem Freję. Gdy wracaliśmy obaj na pokład naszych statków, zaproponowałem mu, że poholuję bryg nazajutrz rano. Zrobiłem to rozmyślnie, pragnąc, aby Jasper odjechał możliwie jak najprędzej. Jakoż o pierwszym brzasku zorzy minęliśmy czarną kanonierkę tkwiącą niemo i bez ruchu przy ujściu szklistej zatoki. Tymczasem słońce wspięło się z tropikalną nagłością o szerokość dwóch tarcz nad horyzontem, nim zdążyliśmy okrążyć rafy i znaleźć się nawprost przylądka. Na najwyższej skale stała tam Freja cała w bieli, podobna w swym hełmie do kobiecego wojennego posągu o różanej twarzy; przez lunetę widziałem ją bardzo dobrze. Powiewała wymownie chustką, a Jasper wdrapał się na główne ożaglenie białego, wojowniczego brygu i wywijał w odpowiedzi kapeluszem. Rozjechaliśmy się wkrótce potem; ja skierowałem się na północ, a Jasper