Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/219

Ta strona została przepisana.

w moim własnym domu! I ja miałbym nie wiedzieć! No, no, toby był ładny kawał, panie poruczniku!
— Wygląda mi na to, że flirtują zawzięcie — zauważył posępnie Heemskirk. — Pewnie są teraz razem — dodał i poczuł dojmujący ból, a usta jego, złożone do szyderskiego uśmiechu, wykrzywiły się dziwnym grymasem.
Udręczony Nelson machnął ręką. W gruncie rzeczy zgorszony był tem naleganiem i niedorzeczność Heemskirka zaczynała go nawet nudzić.
— Hm, hm. Wie pan co, panie poruczniku, niech pan pójdzie do domu i napije się przed obiadem kieliszek dżynu z kropelkami, i niech pan każe poprosić Freję. Muszę przypilnować, żeby uprzątnięto na noc tę resztę tytoniu, i przyjdę natychmiast.
Heemskirk nie pozostał nieczułym wobec tej propozycji. Odpowiadała jego skrytej tęsknocie, która jednak nie była tęsknotą za dżynem. Stary Nelson krzyknął jeszcze troskliwie wślad za nim, aby się rozgościł jak u siebie w domu; tam na werandzie stoi pudełko z cygarami.
Stary Nelson miał na myśli zachodnią werandę, która stanowiła zarazem salon i była zaopatrzona w zasłony z łupanego rattanu w najprzedniejszym gatunku. Wschodnia weranda, służąca dla osobistego użytku Nelsona, to znaczy się wydymania policzków, tudzież do innych oznak kłopotliwych rozmyślań, miała grube zasłony z żaglowego płótna. Północna zaś weranda właściwie wcale za werandę uchodzić nie mogła. Podobniejsza była do długiego balkonu. Nie miała połączenia z dwiema pozostałemi werandami i dostęp do niej był tylko od wewnątrz, przez środkowy korytarz. Wskutek tego odosobnienia stanowiła zakątek odpowiedni dla dziewczęcych rozmyślań i słów — pozbawionych napozór związku, — słów,