ka opasywała jej stan. W przystępie nieodpartej, zuchwałej nadziei objął obiema rękami ten stan — i drażniąca muzyka urwała się wreszcie. Ale, mimo że Freja odskoczyła natychmiast (okrągły taburet przewrócił się z trzaskiem), wargi Heemskirka, wyciągnięte ku jej karkowi, zdążyły wycisnąć pożądliwy, głośny pocałunek tuż pod uchem. Zapanowała głęboka cisza. Wreszcie Heemskirk zaśmiał się dość słabo.
Zbiła go z tropu jej biała, niema twarz i wielkie, jasno-fiołkowe oczy, patrzące weń z osłupienia. Nie wymówiła ani słowa. Stała naprzeciw niego, chwyciwszy wyciągniętą ręką za róg pianina. Drugą ręką tarła wciąż machinalnie i uporczywie miejsce, którego dotknęły jego wargi.
— Cóż się takiego stało? — rzekł obrażony. — Przestraszyłem panią? No, no! tylko bez tych komedyj! Chyba mi pani nie powie, że się pani tak boi pocałunków... Już ja wiem dobrze. I nie myślę stać i gapić się tylko.
Patrzył w jej twarz z tak silnem natężeniem, że przestał ją widzieć wyraźnie. Wszystko naokoło niego było trochę mgliste. Zapomniał o przewróconym taburecie, zawadził o niego nogą i pochylił się nieco naprzód, mówiąc przymilnym tonem:
— Doprawdy, ze mną można się wcale nieźle zabawić. Zacznijmy na próbę od paru pocałunków.
Nie powiedział nic więcej, gdyż uczuł straszliwy wstrząs głowy, połączony z odgłosem jakby wystrzału. Freja zamierzyła się krągłem, silnem ramieniem z taką siłą, że uderzenie jej dłoni o płaski policzek Heemskirka zmusiło go do półobrotu. Wydał słaby, ochrypły krzyk i przycisnął obie ręce do lewej strony twarzy, która przybrała nagle ciemno-ceglastą barwę. Freja stała wypro-
Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/234
Ta strona została przepisana.