Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/242

Ta strona została przepisana.

oderwać się od szpary we drzwiach. Była to wąziutka szparka, ale można było przez nią spojrzeć aż na koniec werandy. Freja skierowała się tam szybko, aby zobaczyć bryg przepływający obok przylądka. Miała na sobie ciemny szlafrok i była boso, ponieważ — zasnąwszy nad samem ranem — wyskoczyła z łóżka naoślep, bojąc się, że przybiegnie za późno. Heemskirk nigdy jej takiej nie widział; włosy zczesane gładko z kształtnej główki zwisały na plecach w jednym, ciężkim warkoczu, a wygląd jej dziwnie był młody, pełen siły i zapału. Heemskirk zdumiał się, a potem zgrzytnął zębami. Nie był w stanie w twarz jej spojrzeć. Mruknął przekleństwo i przyczaił się za drzwiami.
— Ah! — odetchnęła Freja cicho i głęboko, ujrzawszy bryg dążący już w swoją stronę, i sięgnęła po lunetę Nelsona, leżącą na wysoko przybitej półce. Szeroki rękaw szlafroka zsunął się, odkrywając ramię aż do pleców. Heemskirk zacisnął ręce na klamce, jak gdyby ją chciał skruszyć, z uczuciem człowieka, który wstał przed chwilą od stołu po całonocnej pijatyce.
A Freja wiedziała, że ją śledzi. Wiedziała o tem. Wchodząc na korytarz, dostrzegła, że drzwi się poruszyły. Z gorzkiem szyderstwem, z pogardą pełną triumfu czuła na sobie jego oczy.
— Jesteś tam — myślała, nastawiając lunetę. — Dobrze — więc patrz teraz!
Zielone wysepki wydawały się czarnemi cieniami, popielate morze gładkie było jak szkło; jasna szata bezbarwnej jutrzenki — wobec której nawet bryg wyglądał mroczno — opromieniła się na wschodzie świetlanym rąbkiem. Wypatrzywszy na pokładzie Jaspera, stojącego z lunetą skierowaną ku bungalowowi, Freja odłożyła szkła i unio-