Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/246

Ta strona została przepisana.

przeżuwał pod łysą czaszką różne dyplomatyczne sposoby zaradzenia złemu.
— Zdaje mi się, że będzie taktownie, jeśli pojadę dziś rano na statek i zapytam o jego zdrowie — oświadczył kłopotliwie. — Dlaczego mi nie przynoszą herbaty? Słyszysz, Frejo? Muszę ci powiedzieć, że mnie zdumiałaś. Nie przypuszczałem, aby młoda dziewczyna mogła być tak nieczuła. A przytem porucznik uważa się za naszego przyjaciela! Jakto? Nic? No przecież mówi o sobie jako o naszym przyjacielu, a to już coś znaczy dla człowieka w mojem położeniu. Tak, tak, naturalnie! muszę pojechać na statek.
— Musisz, tatusiu? — szepnęła obojętnie Freja, a w myśli dodała: — Biedny człowiek!

V

Z historji następnych siedmiu tygodni to przedewszystkiem należy powiedzieć, że stary Nelson (czy Nielsen) nie złożył swojej dyplomatycznej wizyty. Kanonierka Neptun Jego Królewskiej Wysokości Króla Niderlandów, dowodzona przez znieważonego i rozjuszonego porucznika, opuściła zatokę o nieoczekiwanie wczesnej godzinie. Gdy ojciec Frei znalazł się na wybrzeżu, obejrzawszy swój cenny zbiór tytoniu, rozpostarty, jak się patrzy, na słońcu, kanonierka okrążała już przylądek. Stary Nelson bolał przez kilka dni nad utraconą sposobnością.
— I teraz nie wiem w jakiem usposobieniu ten człowiek odjechał — żalił się nieczułej córce. Zdumiony był jej nieczułością. Obojętność Frei przestraszała go niemal.
Dalej musimy zanotować, że tegoż dnia kanonierka Neptun, dążąc na wschód, przepłynęła obok brygu Bonito,