Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/25

Ta strona została przepisana.

mamrotał krótką formułę przeproszenia i wyszedł na pokład. Wkrótce potem drugi oficer usunął z kajuty swą gładką, czerwoną fizjognomję. Z apetytem sztubaka, jako że był po dwu miesiącach kuchni morskiej, oddał on cześć temu bankietowi. Ale ja nie. Trąciła ta uczta jakimś wybrykiem. Lecz w każdym razie było czynem godnym uwagi to tak szybkie jej wystawienie. Winszowałem stewardowi jego zręczności tonem cokolwiek złowróżbnym. Uśmiechnął się błagalnie i czarnemi przebiegłemi oczyma błysnął w kierunku gościa w sposób jakiś taki, że nie wiedziałem, co o tem myśleć.

Gość szeptem poprosił o drugą filiżankę herbaty i ascetycznie ogryzał kawałek twardego morskiego suchara. Nie wiem, czy ostatecznie spożył go choć cal kwadratowy; lecz tymczasem, jak gdyby niechcący, dał mi pełne obliczenie stanu żniw cukrowych, tutejszych domów handlowych i frachtowego rynku. Cała ta gawęda była przesiana napomknieniami co do osób, równającemi się niedomówionym przestrogom, ale jego blada, mięsista twarz zachowywała jednostajny, bez błysku, wyraz, jak gdyby nie poczuwała się do łączności ze swoim głosem. Możecie sobie wyobrazić, jak nastawiałem uszu. Każde słowo było cenne. Mój pogląd na wartość przyjaźni handlowej uległ zmianie na jej korzyść. Podał mi nazwy wszystkich gotowych do najęcia okrętów, wraz z oznaczeniem ich pojemności i z nazwiskami komendantów. Od tego, co stanowiło jeszcze informację handlową, zeszedł na plotki portowe. Hilda w sposób niewytłumaczony zgubiła swe popiersie[1] w zatoce Bengalskiej, i kapitan jej niezmiernie

  1. Figura (płaskorzeźba), zdobiąca przód okrętu i umieszczona bezpośrednio pod dziobakiem.