Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/254

Ta strona została przepisana.

go z taką siłą, że zmysły jego się rozprzęgły. Przestał władać mową i wzrokiem. Przez chwilę nie mógł wcale dojrzeć Jaspera. Ale usłyszał głos jego, dochodzący jakby gdzieś z oddali.
— Czy mam z tego wywnioskować, że bryg jest przyaresztowany?
Heemskirk przyszedł do siebie w przypływie złośliwego zadowolenia.
— Tak. Będę go holował do Makassaru.
— O legalności tego postąpienia zadecyduje sąd — rzekł Jasper z udaną obojętnością, widząc, że sprawa staje się poważną.
— O tak, sąd! Naturalnie. A co się pana tyczy, zatrzymuję pana tu na statku.
Kamienna nieruchomość Jaspera zdradziła jego przerażenie wobec grożącego mu rozstania z brygiem. Ale trwało to tylko chwilę. Odwrócił się i krzyknął w stronę brygu. Schultz odpowiedział:
— Słucham, panie kapitanie.
— Przygotujcie się do przyjęcia liny holowniczej. Zabierają nas do Makassaru.
— Wielki Boże! I dlaczego, panie kapitanie? — przypłynął słaby okrzyk pełen trwogi.
— Przypuszczam, że przez uprzejmość — odkrzyknął ironicznie Jasper z wielkim spokojem. — Mogła nas tu chwycić cisza i unieruchomić na dni całe. A także i przez gościnność. Jestem zaproszony do pozostania tu — na statku.
Głośny krzyk rozpaczy był odpowiedzią na te informacje. Jasper pomyślał niespokojnie: „Ten człowiek ma doprawdy zupełnie rozklekotane nerwy!“ — i wpatrzył się w bryg z nowem uczuciem przykrego niepokoju. Myśl, że