Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/26

Ta strona została przepisana.

jest tą stratą przejęty. On i okręt podeszli w lata razem, i stary gentleman wyobraził sobie, że ten dziwny wypadek jest zwiastunem jego własnego rozpadnięcia się. Stella doświadczyła okropnej pogody koło Przylądka: woda zalała pokład i zmyła za burtę starszego oficera. Zaledwie na kilka godzin przed zawinięciem do portu zmarło dziecko. Biedny kapitan H — — i żona jego byli złamani. Gdyby zdążyli byli przywieźć je do portu za życia, to prawdopodobnie możnaby je było uratować; lecz przez ostatni coś tydzień nie mieli wiatru, lekkie wietrzyki, i... dziecko mają chować dziś popołudniu. Przypuszcza, że będę na pogrzebie — — —
Wzdrygnąłem się.
— Czy uważa pan to za moją powinność? — spytałem.
Uważał stanowczo, że tak. Będzie to przyjęte z wielkiem uznaniem. Wszyscy kapitanowie w przystani wezmą udział. Biedny pan H — —, całkiem zwalony z nóg. Dostatecznie ciężki cios dla H — — w ogólności.
— A pan, panie kapitanie — przypuszczam, że pan nieżonaty?
— Nie, nie jestem żonaty — odpowiedziałem: — ani żonaty, ani nawet zaręczony.
W duchu dziękowałem swym gwiazdom i, podczas gdy on uśmiechał się w zamyśleniu, jak gdyby rojąc o czemś, wyraziłem mu swą wdzięczność za wizytę i za ciekawe informacje handlowe, których mi był łaskaw udzielić. Lecz nie powiedziałem nic o swojem zdziwieniu.
— Oczywiście, rzecz postanowiona, że będę u pana w tych dniach bezwarunkowo — zakończyłem.
Spojrzał ku mnie z pod wzniesionych powiek, niby wy-