Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/55

Ta strona została przepisana.

był to właśnie najstarszy brat (miał zajęcie w mej kancelarji odbiorczej). Ubolewał nad mojem zachowaniem się wtedy i kręcił roztropną głową. To człowiek o dużych wpływach. Nigdy niewiadomo, kiedy się taki może przydać. Oświadczyłem, że wybierając pomiędzy nimi dwoma, zewszechmiar oddaję pierwszeństwo detaliście. Tu mój przyjaciel spoważniał.
— Co u licha, czemu robi pan taką wydłużoną twarz? — krzyknąłem, zniecierpliwiony. — Zaprosił mię, bym obejrzał jego ogród, i mam szczery zamiar tam pójść.
— Niechże pan tego nie czyni — rzekł z tak uroczystą powagą, że parsknąłem w napadzie wesołości; ale on spoglądał na mnie bez uśmiechu.
Albowiem teraz chodziło o całkiem innego pokroju materję. Swego czasu publiczne sumienie wyspy było potężnie wstrząśnięte przez mego Jacobusa. Dwaj bracia żyli cały szereg lat w bardzo zgodnej spółce, gdy pewien cyrk wędrowny przybył na wyspę i mój Jacobus nagle zadurzył się w jednej z woltyżerek. Pogarszało sprawę to, że był żonaty. Niełaskawa opatrzność nie pozwoliła mu nawet skryć namiętnych uniesień. Zaprawdę, musiała to być wielka moc, zdolna unieść tak korpulentną, spokojną istotę. Jego zachowanie się było ostatnim wyrazem skandalu. Pojechał za tą kobietą na Przylądek i, ciągnąc za cyrkiem, jawnie podróżował po różnych częściach świata, w najbardziej poniżającej roli. Kobieta rychło przestała o niego dbać i traktowała go gorzej psa. Nadzwyczajne opowieści o tym upadku moralnym dochodziły wówczas na wyspę. A on nie miał siły charakteru, żeby się z tych więzów otrząsnąć...
Dziwaczny wizerunek otyłego, obrotnego handlarza okrętowego, który niewolniczo uległ opętaniu bezbożnej mi-