Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/70

Ta strona została przepisana.

mówi o wstąpieniu do zakonu! Dać się tak oglądać chłopu z wywalonemi na wierzch oczami.
— Przestań.
— Bezwstydne stworzenie!
— Stara czarownico — wyrzekła dziewczyna dosadnie, nie zmieniając swej zadumanej pozy ze wspartym na dłoniach podbródkiem i z dalekiem zapatrzeniem się w ogród.
Były to jakby przyganiające sobie kocioł i garnek. Stara baba zerwała się z bujaka, grzmotnęła robótką o ziemię i, trzęsąc swemi tucznemi mięsami, co najzupełniej dało się widzieć poprzez obległą na nich kieckę tej jędzy, toczyła się ku dziewczynie — bynajmniej nie poruszonej. Uczułem pewien rodzaj dreszczu, gdy ta wiekowa powinowata Jacobusa, stchórzywszy snać wobec postawy dziewczęcia, żywo skierowała się do mnie.
Była, jak zauważyłem, uzbrojona w drut od robótki; i gdy podniosła rękę, zdawało się, że zamierza ugodzić nim we mnie, jak dzirytem. Lecz użyła go tylko do poskrobania się w głowę, a przez ten czas z odległości krótkiego strzału rozpatrywała mię swem jednem, prawie zamkniętem okiem i połową twarzy, skurczonej w jakiś niesamowicie jednostronny grymas.
— Mój kochany panie — rzekła raptem; — czy panu się zdaje, że będzie chleb z tej mąki?
— Spodziewam się, istotnie, że tak, szanowna pani Jacobus. — Usiłowałem zachować niewymuszony ton konwersacji poobiedniej. — Jestem tu, proszę pani, w sprawie pewnej ilości worków.
— Worków! Patrzcieno państwo! Czyż nie słyszałam, coś pan tam bajał tej paskudnej gałganicy?