Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— Ty chciałabyś widzieć mnie już w mogile — odezwała się cierpko dziewczyna, siedząca bez ruchu.
— W mogile! A ja? Żywcem pochowana, umarła przed śmiercią, zawdzięczając to temu zatraconemu stworzeniu i temu miłemu jego ojczulkowi — krzyczała; a zwracając się do mnie: — Pan jesteś jednym z tych ludzi, z którymi on robi swoje interesy. No więc — dlaczego pan nie możesz zostawić nas w spokoju, mój dobry człowiecze?
To: „zostawić nas w spokoju“ było wyrzeczone z naciskiem. Zawierało pewien rodzaj szelmowskiej poufałości, wyższości, pogardy. Miałem to słyszeć jeszcze nie raz jeden, albowiem okazalibyście niedostateczną znajomość ludzkiej natury, myśląc, że to była moja ostatnia wizyta w tym domu — w którym przez tyle i tyle lat nie postała noga żadnej szanującej się osoby. Tak, doznalibyście zawodu, wyobrażając sobie, że to przyjęcie zaraz mię wypłoszyło. Przedewszystkiem — nie wypadało rejterować przed jakąś cudaczną i hultajską babą.
A potem, nie zapominajcie o tych niezbędnych workach. W ten pierwszy wieczór Jacobus zatrzymał mię na obiedzie, oświadczywszy mi jednakże przedtem uczciwie, że nie jest pewien, czy mógłby coś dla mnie wogóle uczynić. Rozmyślał o tem. Obawia się, że to będzie za trudno.
...Ale wyłuszczenie mi tego zajęło trochę więcej czasu.
Za stołem siedziało nas tylko troje, gdyż dziewczyna za pośrednictwem wielokrotnych: „Nie chcę“, „Nie dbam“ i „Co mi tam“, zamanifestowała wszem wobec swoją wolę niesiadania do stołu, niejedzenia wcale obiadu, nieruszenia się z werandy. Stara ciotka w rozklapanych pantoflach miotała się i wrzeszczała piskliwie, Jacobus nie przejmował się tem i wydobywał z siebie uśmierzające, gardlane