Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

— Rozkaz pana będzie wykonany, panie naczelniku! — Tu roześmiał się, poklepał Kayertsa po ramieniu i zawołał: — Dobrze się nam będzie działo! Mamy tylko siedzieć na miejscu i zbierać kość słoniową, którą te dzikusy będą nam przynosiły. W gruncie rzeczy ten kraj ma swoje dobre strony!
Wybuchnęli obaj głośnym śmiechem, a Carlier pomyślał:
— Biedny ten Kayerts; taki jest tłusty i wcale nie ma zdrowia. Toby było straszne, gdybym go musiał tu pochować. Mam dla niego dużo szacunku... — Nim jeszcze znaleźli się na werandzie, mówili jeden do drugiego „mój kochany“.
Pierwszego dnia bardzo byli czynni; kręcili się po całym domu z młotkami, gwoźdźmi i czerwonym perkalem, zawieszając firanki i wogóle usiłując nadać domowi wygląd miły i przytulny; postanowili urządzić sobie wygodnie nowe życie. Ale zadanie to było ponad ich siły. Skuteczna walka z trudnościami nawet czysto materjalnej natury wymaga więcej pogody ducha i wzniosłej odwagi, aniżeli ludzie naogół przypuszczają. Niepodobna było wyobrazić sobie osobników gorzej do takiej walki przygotowanych. Społeczeństwo, które wzięło pod opiekę tych dwóch ludzi — bynajmniej nie przez troskliwość, lecz skutkiem swoich osobliwych potrzeb — zakazało im wszelkiej niezależnej myśli, wszelkiej inicjatywy, wszelkiego odchylenia się od rutyny; i to zakazało pod karą śmierci. Mogli żyć tylko pod warunkiem, że staną się automatami. A teraz — uwolnieni od opieki ludzi z piórem zatkniętem za ucho, czy też ludzi z galonem na rękawie, byli jak ci dożywotni więźniowie, oswobodzeni po wielu latach, którzy nie wiedzą co zrobić z wolnością. Nie wiedzieli, jaki użytek zrobić ze swoich uzdolnień, ponieważ obaj — dla braku wprawy — nie umieli powziąć ani jednej niezależnej myśli.